REFLEKSJE NA MAJÓWKĘ – Elżbieta Kurowska

REFLEKSJE NA MAJÓWKĘ – Elżbieta Kurowska

Dodane przez

REFLEKSJE NA MAJÓWKĘ

 

            Na majówkę wybieram się do rodzinnego  Augustowa. Na prastare ziemie Jaćwingów. Raczej nie mam w sobie jaćwieskiej krwi,  bo we mnie spotkały się źródła ze świętokrzyskiego i ziem nadbużańskich. Jednak legendy o Jaćwingach, baśniowy klimat regionu wniknął w moją krew jak tamtejsze wody i powietrze. Podczas różnych wędrówek po Suwalszczyźnie nieraz napotykałam ślady Jaćwingów – historyczne strzępy dawnej świetności pieczołowicie gromadzone w muzeach, stare grodziska, kurhany i pozostałości dawnych osad. Kiedyś myślałam, patrząc na te ślady: „Ot, Jaćwież pochłonął czas!” Historyczny kontekst wydawał się nie mieć takiej mocy, takiego znaczenia. Tymczasem to właśnie wichry historii zmiotły te prastare plemiona, a czas tylko wyleczył rany niedobitkom i przysypał piaskiem ślady ich istnienia. A przecież Jaćwież już w I i II w. n. e. bursztynowym szlakiem łączyła się z Imperium Rzymskim. To nasze pierwsze naczynia krwionośne w europejskim krwiobiegu. Jaki to wiatr zdmuchnął ich w niebyt? W połowie XIII wieku Jaćwież próbowała porozumienia z książętami mazowieckimi. Jaćwingowie zgodzili się na misje, powołali biskupa. Niestety, chrystianizacja nie powiodła się. Sama Jaćwież nie była na to gotowa, a i kontekst polityczny nie sprzyjał temu procesowi. W XIII wieku  polsko – rusko – krzyżackie wyprawy koalicyjne rozpoczęły proces podboju Jaćwieży, co spowodowało stopniową zagładę Jaćwingów, zniszczenie ich odrębności kulturowej, cywilizacyjnej i religijnej. Pozostały okruchy… Czy wiesz Olgierdzie, Gedyminie, Danuto, Aldono, że nosisz jaćwieskie imię?… Czy wiecie, że „tris” to drzewo, „alkas” to świątynia, „wił” znaczy ufność, a „but” – dom?… No to jadę na majówkę do Jaćwieży, do mojego buta. Jadę jedną z tych nitek, w której tętni krew Europy. Jeszcze.

         Znalazłam na fejsie fragment wypowiedzi papieża Franciszka. Przytaczam wypowiedź i podaję źródło. „Dzięki pokorze, introspekcji i kontemplacji w modlitwie otrzymaliśmy nowe zrozumienie konkretnych dogmatów. Kościół nie wierzy już w piekło o znaczeniu dosłownym, gdzie ludzie cierpią. Ta doktryna jest niezgodna z nieskończoną miłością Boga. Bóg nie jest sędzią, lecz przyjacielem i wielkim orędownikiem pokory. Bóg pragnie przytulić, nie skazywać. Podobnie z wątkiem Adama i Ewy, widzimy piekło jako literacką ekspresję. Piekło nie jest niczym innym jak metaforą samotnej duszy, która podobnie jak inne, w końcu łączą się w miłości Boga.

Wszystkie religie są prawdziwe, bo są prawdą noszoną w sercu tych, którzy w nie wierzą. Jaki inny jest też rodzaj prawdy? W przeszłości kościół był bardzo surowy w stosunku do tych, których uważał za grzeszników i osoby niemoralne. Aktualnie nie ma oceny. Jak miłujący ojciec, nigdy nie osądzajmy naszych dzieci. Nasz kościół jest wystarczająco duży dla osób hetero i homoseksualnych, dla pro-live i tych chcących posiadać wybór! Dla konserwatystów i liberałów, nawet komuniści są mile widziani i się do nas przyłączają. Wszyscy kochamy i wielbimy tego samego Boga”

Źródło: http://zonnews.com/news/5396-escandalo-el-papa-francisco-el-infierno-no-existe-y-adan-y-eva-es-un-cuento.html

Pod tym tekstem wielu internautów z samozadowoleniem pisało, że już dawno to odkryli i że nie rozumieją skąd takie „halo”. Mnie też nie dziwi, że tak rozumie i czuje Franciszek. To oczywiste, że właśnie on też. Faktycznie, wielu z nas wie to od dawna. Nie w tym rzecz. Rzecz jest w jasnym przekazie Franciszka, który w ten sposób nie tylko wykazuje się odwagą w swoim własnym kościele, ale także wobec każdej wiary i każdego wyznania. To są kolejne niezwykle ważkie słowa, bo wielu ludziom odbiorą złudzenia i zmuszą do wzięcia odpowiedzialności na siebie. Domyślam, że są tacy, którzy przyjmą je naturalnie, inni z radością i ulgą, jeszcze inni stoczą walkę ze sobą, ale większość (moje przeczucia) może ruszyć na wojnę z Franciszkiem. Krzyżowcy ruszą na Watykan! To dopiero będzie przewrót! Ogon ruszy, żeby zeżreć głowę. Boję się nie o papieża, lecz o człowieka Franciszka. Boję się o Człowieka. I co z tego, że mówi to, co wielu wie od dawna? Ale to on przeszedł drogę, która – bez jego rozpychania się łokciami, bez jego osobistych ambicji – zawiodła go na papieski tron. I to on nie boi się huśtać na tym tronie. On mówi to, czego większość hierarchów kościelnych nie chce słyszeć i nie chce przyjąć do wiadomości. To on przeciwstawia się potężnej grupie interesu. Już słyszę, jak większość naszych miota się i mówi o nim z wściekłością, że zgrywa się na Chrystusa i że pora z tym skończyć. To jak samotna opozycja premiera w swoim własnym rządzie, tylko skala znacznie większa. W Białymstoku radni nie chcieli publicznie i oficjalnie potępić mszy z udziałem ONR, bo uważali, że tylko winni się tłumaczą. Uznali, że jakiekolwiek wyjaśnienia potwierdzą coś, co według nich nie jest prawdą o Białymstoku. Tak. To nie jest prawda o Białymstoku, ale to jest prawda o jednym z jego odcieni. Tym czarnym, ponurym, złowieszczym. Franciszek nie boi się mówić o smolistej ciemności kościoła.

         Skaczę z tematu na temat i zastanawiam się, dlaczego. Tu Jaćwież, tu Watykan, tu Białystok… Będę jechała – jak zwykle – wschodnią ścianą Polski. Po ostatnich wydarzeniach w kraju, po takim spotkaniu z wrażliwością i mądrością papieża Franciszka, wiem, że zupełnie inne myśli będą towarzyszyć mi w drodze. Inaczej spojrzę na Białystok, inaczej spojrzę na ślady Jaćwingów. Różne wydarzenia odsłaniają dziewicze pola dla świadomości. Przeszłość nie jest niewinnością czasu. Historia jawi się w całej swojej drapieżności. Chrześcijańskie misje rozpełzły się po świecie, krzyżami znacząc drogę. Rozpełzły się daleko od Chrystusa. Rozrosły się w macki i nie chcą słuchać swojej Głowy. Ekspansja chrześcijaństwa zmieniła świat. Człowiek, z natury tyle dobry, co zły, szukał w chrześcijaństwie duchowej strawy. Jeden znalazł ducha, inny wciąż memła litery. A przecież Bóg ten sam nie tylko w religiach, które współcześnie istnieją, ale też w tych wierzeniach zadeptanych w gonitwie, spopielonych w żądzy władzy, wymiecionych za próg w ramach generalnych porządków.

         Jaćwingowie czcili każde stworzenie jak boga. Czcili niebo z jego głównymi bohaterami: słońcem, księżycem, gwiazdami, piorunami. Jak my dzisiaj Puszczę Białowieską, oni mieli swoje święte gaje, pola, wody i wzgórza. Tam nie wolno było wycinać drzew… Może słyszeliście, Aldono, Olgierdzie, o Łajmie – boginii losu, Żeminie i Żempatisie – pani i panu ziemi, o Perkunie – opiekunie nieba i piorunów? Wszystko, co boskie, miało swojego boskiego opiekuna lub opiekunkę. Nawet mech. Świat podzielony równo między boginie i bogów. Naturalne parytety. Temu światu dziękowano za wszystko. Za życie, piękno, pomyślność. A kiedy świat Jaćwinga się kończył, zaczynał się następny – jego dusza wędrowała do nowonarodzonego albo do zwierzęcia. Dostawała nowe życie i nową szansę na rozwój. Nasi współcześni kapłani nie słuchają bijącego serca świata. Nie słuchają śpiewu duszy w drzewie. A może to śpiewają jaćwiescy tulisze pieśń o  miłości? Nasi współcześni wodzowie nie słuchają wieszczek widzących nasiona, nim zakwitnie kwiat. Mają też w najgłębszym niepoważaniu dusze jaćwieskich ligaszów, którzy pilnują prawych dróg. Świat zaroił się od pergeli i vargasów…

Elżbieta Kurowska

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.