Moja szalona natura znowu się odezwała. Znowu zanim pomyślałam to powiedziałam… stąd wzięła się moja decyzja o wyjeździe do Warszawy na dyżur KOD-u pod Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. W ramach wyjaśnienia, właśnie pod KPRM stoi sobie licznik i namiot KOD-u, który przypomina codziennie o żądaniu od p. Beaty Szydło natychmiastowego opublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 9 marca 2016 r. I tak to właśnie trwa… od 186 dni.
Przed wyjazdem niewiele o organizacji protestu wiedziałam. Ktoś powiedział, że trzeba zabrać śpiwór, ktoś inny mówił o ciepłych kurtkach, Bogna podesłała papier do wypełnienia (przez cztery godziny miałam być odpowiedzialna za zgromadzenie – matko z córką co ja robię????!!!!) Wsiadamy w autobus i jedziemy… Jedziemy w dwóch turach. Wcześniej na podbój Warszawy wybrałam się ja, Iwonka, Ania i Bogna z synami. Nieco później dojeżdża Małgosia i Tomek. Po 21 jesteśmy już wszyscy, o 22 rozpoczynamy dyżur. I pierwsze zaskoczenie.
Około godziny 21.30 przychodzi skromna, małomówna Pani z dużą reklamówką. Nie wchodzi do namiotu, tylko staje na progu i prosi o wczorajszy garnek. Kolega z Łodzi poinformował nas o tym zwyczaju. Ta Pani (taki cichy bohater) codziennie o tej godzinie przynosi garnek przepysznej ciepłej zupy. Wyobrażacie sobie to?? Sto kilkadziesiąt dni przychodzi i przynosi zupę!!! A ja nawet nie pamiętam jej imienia – wstyd mi!
O 22 dyżur obejmuje Tomek. Ubiera pomarańczową kamizelkę, na szyje klucze do szafek i uzupełnia księgę przyjść i wyjść. Za dosłownie kilka minut zmierza w naszą stronę dwóch umundurowanych policjantów, którzy grzecznie się witają i legitymują Tomka. Skrupulatnie zapisują dane. Niby nic, ale mi jest „dziwnie”. Noc trwa. Chłopcy Bogny ułożyli się w małym namiociku, Ania i Gosia „poległy” ze zmęczenia, Iwonka przysypia na leżaku owinięta w śpiwór. Ja z Bogną towarzyszymy Tomkowi. Rozwieszamy Banery Podkarpacia i Rzeszowa, pstrykamy zdjęcia, śmiejemy się, rozmawiamy. Znamy się, a tak mało o sobie wiemy. Tyle spraw mamy do omówienia, mamy tyle pomysłów…
O czwartej zmiana „kierownika”. Okazuje się , że to taki rytuał. Ubranie kamizelki, przejęcie kluczy i telefonu służbowego, wizyta policjantów, spisywanie danych – tak samo co 6 godzin. O szóstej padłam. Wtuliłam się w wolne miejsce koło chłopaków i obudziło mnie słoneczko. Zaczął się dla mnie nowy dzień. Kawa, wizyta Basi z Warszawy odpowiedzialnej za koordynację dyżurów pod namiotem. Starsza pani nieśmiało zagląda do namiotu i daje nam cztery świeże bułki i serki topione. Tak po prostu szła i nam przyniosła. Dajemy jej naszą rzeszowską przypinkę, proponujemy kawę.
Około 10 dochodzi do nas jeszcze jeden Rzeszowiak – Eugeniusz. Fantastyczny facet. Cicho, bez zamieszania bierze flagę KODowską i spaceruje wzdłuż al. Ujazdowskich. Co parę chwil przystaje, zamienia kilka zdań z nami i znowu rusza… O 11 robi się ruch, ciągle ktoś przychodzi, wita się z nami, robi zdjęcia pod licznikiem. Cała masa ludzi. Przychodzi Jacek i zabawia nas opowieściami o warszawskich koderach cały czas pstrykając zdjęcia, Monika – wspaniała młoda dziewczyna z wielkim aparatem fotograficznym, Asia, Szaman, Basia, Leokadia… Wszyscy czują się tutaj jak u siebie, witają się z nami, jak ze starymi przyjaciółmi, a przecież łączy nas tylko KOD….
Zbliża się godzina 13. Jest nas kilkanaście osób. Zmieniamy cyferkę na liczniku. 186. Jesteśmy bohaterami tej chwili! Chwilo trwaj! Przejeżdżające samochody trąbią i kierowcy machają do nas, przejeżdżający rowerzyści pozdrawiają, przychodzą ludzie z różnych miast pstryknąć sobie fotkę pod licznikiem.
Około 19 powoli cichnie nasz namiot. Znowu możemy porozmawiać ze sobą – dzielimy się wrażeniami. Około 22 przychodzi warszawska zmiana, witamy się, przekazujemy atrybuty namiotowe, chwilkę rozmawiamy i przychodzi czas na pożegnanie…. Wracamy do domu zmęczeni, ale zostawiamy kawałek serca pod namiotem w Warszawie.
Lidka Górska