KartkaDoCzarnka
Nasze dzisiejsze zgromadzenie to nawet nie jest protest. To jest wezwanie o opamiętanie, ostrzeżenie przed zapaścią …
Protesty już były, zaproszenia do rozmów już były, prośby o konsultacje były.
Teraz pozostają nam akcje zwracające uwagę społeczeństwa na bardzo ważny problem, problem dramatycznej sytuacji w oświacie.
Według danych Związku Nauczycielstwa Polskiego, w polskich szkołach brakuje już co najmniej 20 tys. nauczycieli. Wynika to głównie z niskich zarobków i pogardliwego traktowania potrzeb nauczycieli przez rząd. Tymczasem warunki pracy w polskich szkołach drastycznie się pogorszyły. Oczywiście przyczyniła się do tego pandemia, zdalne nauczanie, a od lutego wojna w Ukrainie, a w związku z tym pojawienie się ukraińskich uczniów w klasach. Z tego powodu jest potrzeba większej kadry w co drugiej szkole, a tymczasem kadry ubywa!
Ministerstwo lekceważy problem, zaniża liczby wskazujące wakaty, winą obciąża dyrektorów szkół. Rząd wydaje miliony, a nawet miliardy na różne fundusze, instytuty, organizacje a także chybione inwestycje, a na najważniejszą inwestycję, jaką jest polska młodzież pieniędzy nie ma. Zadbanie o kadrę nauczycielską, godziwe wynagrodzenie to inwestycja w przyszłość.
A tymczasem polskiej szkole funduje się bylejakość. Nie ma nauczyciela fizyki? No to niech uczą się polskiego. Nie ma anglisty? No to połączymy grupy i lekcja języka obcego jest w 35 osobowej klasie. Nie ma wuefisty? No to niech idą na religię. Takie sytuacje są ostatnio nagminne w polskich szkołach. Po pandemii drastycznie spadł poziom nauczania na wszystkich szczeblach. Rząd, zamiast dbać o odbudowanie poziomu, robi wszystko, aby zdeprecjonować wartość nauki, kształcenia, wiedzy.
Zarzuty wobec Ministerstwa Edukacji zawsze były i będą, ale nigdy nie traktowano nauczycieli i pracowników szkół z taką arogancją, butą i pogardą jak obecnie.
Nauczyciele rzadko strajkują. Problemem jest to, że według ustawy nauczyciele muszą wejść w spór zbiorowy z własnym pracodawcą. Tym pracodawcą jest szkoła, kierownikiem zakładu pracy jest dyrektor, który jedzie na tym samym wózku, co nauczyciele – to jest jakiś absurd. Argumenty w sporze mogą być tylko finansowe. To osłabia wymowę protestu nauczycieli. A tymczasem chodzi o coś więcej, o kształt polskiej edukacji, o warunki pracy nauczycieli, o upolitycznianie szkoły, o zastraszanie nauczycieli, odbieranie autonomii, o przedmiotowe traktowanie uczniów, o brak nowoczesnych metod, o nachalną indoktrynację uczniów, o przeładowane podstawy programowe. Naprawdę nie tylko o finanse.
Finanse, to tylko część postulatów, ale bardzo ważna część. Nie dość, że zawód jest tradycyjnie mało płatny, to jeszcze nie jest to zawód finansowo pewny. Tak naprawdę do ostatniej rady pedagogicznej przed rozpoczęciem roku szkolnego nauczyciel nie wie, ile będzie miał lekcji w danym roku.
W polskich szkołach żle się dzieje: coraz więcej uczniów powtarza klasę – statystyki nie kłamią.
Uczniów, którzy nie chcą uczyć się w szkole publicznej jest więcej o 80 proc. w porównaniu do okresu przed pandemią. Takiego wzrostu w historii polskiej szkoły jeszcze nie było.
Liczba uczniów z depresjami wzrosła o ponad 20 proc. i z problemami z funkcjonowaniem emocjonalnym o ok. 30 proc. Jesteśmy drugim krajem w Europie, który zmaga się z najwyższym wskaźnikiem prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży. Pomocy potrzebują nauczyciele. Pojawia się nowy problem wypalenia rodzicielskiego, czyli poczucia braku kompetencji wychowawczych, a w szkolnictwie przypada 0,5 etatu psychologa na 1000 uczniów. Ale ministerstwo nie widzi problemu. Rozwiązaniem jest większa dyscyplina, więcej nauki pamięciowej, szkoły mundurowe, patriotyczno-nacjonalistyczne uroczystości i brak tolerancji dla wszelkich mniejszości.
Bardzo dużo planów lekcji – szczególnie w większych miastach – nie spełnia podstawowych standardów higieny pracy. Powód? Zbyt dużo uczniów, zbyt mało nauczycieli i sal lekcyjnych. Szczególne problemy mają szkoły średnie, do których w tym roku trafiło półtora rocznika. W dużych miastach uczniowie mają zajęcia do późnych godzin wieczornych, przychodzą każdego dnia o innej porze lub mają okienka w środku dnia. Są też szkoły, które z uwagi na zwiększony rocznik potworzyły oddziały liczące po 35-40 uczniów, a pomieszczenia są dostosowane do grup znacznie mniejszych. W niektórych przedmiotach zmniejszono ilość godzin w tygodniu, dlatego nauczyciele uczą w kilku szkołach, aby „wyrobić” etat, muszą się w ciągu dnia przemieszczać, nie są w stanie zakotwiczyć się w jednej szkole.
Gdy brakuje kadry, gdy nauczyciel zachoruje – stosuje się „zastępstwa łączone”. Wtedy jeden nauczyciel musi w magiczny sposób być obecny w 2 klasach i teoretycznie przeprowadzić prawidłowo zajęcia w obydwu – tyle że INFORMUJĘ – TO SĄ ZASTĘPSTWA NA ZASADZIE ŁĄCZENIA I ZA TAKIE GODZINY TEN NAUCZYCIEL NIE DOSTAJE WYNAGRODZENIA! Ale i jakość takiej lekcji nie jest zbyt wysoka.
Zastępstwa stały się w obecnym roku szkolnym antidotum na brak nauczycieli. Kto chodzi do szkoły, albo pamięta swoje lata szkolne, ten wie, jaka to nauka „na zastępstwie”.
Polska szkoła staje się archaiczna, nie uczy krytycznego myślenia, pracy zespołowej, postaw proobywatelskich, odpowiedzialności. Ministerstwo stawia na przeładowane podstawy programowe, naukę pamięciową, posłuszeństwo, jakiś 19-wieczny patriotyzm, szkolnictwo jest nadmiernie scentralizowane, skostniałe, nie nadążające za zmianami zachodzącymi w świecie, brak jest wsparcia pedagogiczno-psychologicznego, a nauczyciele i dyrektorzy są karani za lekcje o Konstytucji i praworządności.
Nowoczesna edukacja musi nadążać za dzisiejszym światem, uczyć kompetencji przyszłości, empatii, być tą przestrzenią, która wspomaga rozwój, gdzie jest czas na rozmowy, dyskusję i zaangażowanie obywatelskie. Jeśli tego nie będzie – czeka nas zapaść społeczna i polityczna.