Splitting polityczny – Elżbieta Kurowska
Niepokojącym zjawiskiem w czasach niepewności i niepokoju jest powszechny splitting. Uczą nas od dziecka, mniej lub bardziej skutecznie, odróżniać dobro od zła. Można, jak w przypadku Czerwonego Kapturka i Wilka albo Śnieżki i Macochy pokazywać bohaterów czarnych i białych, ale można też jak w Kubusiu Puchatku oswajać ze słabościami i uczyć rozumienia siebie, własnych możliwości i ograniczeń. I dlatego osobiście wolę Kubusia Puchatka. Splitting, czyli podział obiektów na dobre i złe, jako mechanizm obronny jest potrzebny w okresie niemowlęctwa. Wtedy spełnia swoją rolę, bo broni przed nadmiarem bodźców i ułatwia asymilację doświadczeń. Jednak w dalszym rozwoju powinien być porzucony jak ogon w ewolucji, bo staje się problemem. Czarno-białe widzenie świata, idealizowanie w jednej chwili, a deprecjonowanie w następnej, trwanie w rozszczepieniu jest źródłem zaburzonej oceny rzeczywistości ze wszystkimi tego konsekwencjami w relacjach z sobą i innymi. Tymczasem właśnie teraz, na co dzień, mamy do czynienia z powszechną czarno-białością. Od dawna z prawej strony politycznej, ze środowisk kościelnych słychać było pod adresem elit politycznych lewicowych i centroprawicowych zarzuty, że są nazbyt liberalne, że wyznają i stosują relatywizm. Nic więc dziwnego, że od kiedy prawica objęła rządy, wszystko ma być jednoznaczne. I nikt im nie wmówi, że czarne to czarne, a białe to białe. Porządkuje się wszystko według radykalnego wzorca, dzieląc na dobre i złe, głupie i mądre. Że do przegródek trafia białe do czarnego, a czarne do białego? A to nam się pewnie tylko wydaje! To z nami jest coś nie tak.
Ten mechanizm splittingu – jak skrypt, logo, stempel – pojawia się we wszystkich działaniach prawicy, w jej ideologii, w dyplomacji, w tzw. polityce patriotycznej szczególnie. Jedne pomniki się obala, inne stawia, jednych miesza z błotem i opluwa, innych gloryfikuje i wręcz uświęca. Także w sprawie uchodźców wartościuje się jednoznacznie, podkreślając różnice kulturowe i wyznaniowe. Społeczeństwo dzieli się na dwa sorty, na prawdziwych patriotów i zaprzańców, na wiarygodnych katolików i na całą resztę, która będzie smażyć się w piekle. Z jednej strony można przyjąć, że dzieje się tak, bo radykalna prawica z Jarosławem Kaczyńskim na czele, co nie jest bez znaczenia, doszła do władzy. Z drugiej strony (i to jest bardziej niepokojące) można też zauważyć, że czas i okoliczności nie są przypadkowe. Podobne zjawiska zachodzą na całych świecie. A to oznacza, że zmienia się mainstream. Być może na naszych oczach zanika nurt główny, a poboczny rusza na ideologiczny (na razie) podbój świata. Póki co, wolę myśleć, że to Polska pod rządami PiS płynie pod prąd.
Wracając do splittingu… Zastanawiam się nad nazwą rządzącej partii. Od dawna rośnie we mnie przekonanie, że odzwierciedla ona rojenia bliźniaków o wyjątkowej roli w życiu naszej ojczyzny, a może i świata. W tej nazwie Lech miał być prawem, a Jarosław sprawiedliwością. Rozdzielenie tych dwóch podmiotów samo w sobie jest ryzykowne. Niby są w jednej nazwie, ale w istocie osobno. Można pomyśleć, że prawo to niekoniecznie sprawiedliwość, a sprawiedliwość nie musi być w zgodzie z prawem. I tak też się stało. Prawo zginęło w katastrofie smoleńskiej, niesprawiedliwie zabierając ze sobą życie wielu ludzi, a teraz sprawiedliwość hula na bezprawiu. Próba codziennej indoktrynacji Polaków poprzez akty uświęcania Łupaszki czy Burego, całowania rąk czarnej wdowy, która otwiera pokrytą pajęczyną szafę jak puszkę Pandory, ułaskawianie Szpiega z Krainy Dreszczowców i tym podobne działania mają na celu nauczenie nas raz na zawsze odróżniania czarnego od białego. I żadnych słabości, żadnych przywar, żadnych potknięć. Pomniki i ołtarze albo pręgierz i otchłań niebytu. A co, jeśli wyniknie z tego katastrofa? Kaczyński zasłoni oczy. Tak robią dzieci, gdy jeszcze działa chroniący je splitting.
Elżbieta Kurowska